Historia pewnej marchewy
Marchewa to nie byle co. Nie jest to zwykła, piszcząca zabawka. Dla naszych psów to skarb, za którym wskoczą i pobiegną praktycznie wszędzie.
Wszystko zaczęło się od Saby, jako najstarszej z naszego rudo-czarnego grona. Właściwie nawet nie pamiętamy kto i gdzie po raz pierwszy kupił Sabie marchewę. Nikt z nas też pewnie nie przypomni już sobie, jak to się stało, że Saba jest tak totalnie zakręcona na jej punkcie. Grunt, że Sabiszcze poza marchewą świata nie widzi. Chodzi z nią po całym podwórku, piszcząc sobie pod nosem. Za marchewą zawsze pobiegnie, nawet do zimnej wody, czy do morza – poprostu wszędzie. Dla marchewy gotowa jest znieść wszystko, nawet bezczelne ciągnięcie przez Bentley’a za łapę, co widać na załączonym obrazku.
Drugim amatorem marchewy jest Bentley. Właściwie można powiedzieć, że wyssał to z mlekiem matki 😉 Czasem się jednak zastanawiam co sprawia mu większą przyjemność – bieganie za marchewą dla samej zabawy, czy też perfidne i podstępne podkradanie marchewy Sabie. Co ciekawe, nawet jeśli marchewy są dwie, oba psy i tak biegają i wyrywają sobie tę samą sztukę.
Czy Weezy odziedziczy miłość do marchewy? Zobaczymy. Na razie próbuje zaczepiać psy i podkradać zabawkę, wykorzystując każdą, nawet najmniejszą chwilę ich nieuwagi. Chyba robi to przede wszystkim dla dreszczyka emocji związanego z ucieczką z marchewą w pysku. Czasem jednak można podpatrzeć, jak rudy leży i piszczy marchewą mieląc ją w paszczy.