Poznańskie treningi obi-maniaków
Wspólne treningi obi to dla mnie super sprawa. Motywują mnie one do sumiennego zaplanowania treningu i jego zrealizowania. Nie ma, że się nie chce, że może nie dziś, tylko jutro. Jak się człowiek umówi, trudniej znaleźć wymówkę. Poza tym, milej się ćwiczy w większym gronie. Zawsze jest się do kogo odezwać, wymienić się pomysłami i podpatrzyć coś ciekawego.
Obi-spotkania to doskonała okazja do pracy w towarzystwie innych psów, które cudownie rozpraszają i zmuszają zarówno człowieka, jak i psa do wzmożonej koncentracji i skupienia. Dodatkowo, jest z kim przećwiczyć zostawanie, chodzenie „synchroniczne” – co komu potrzebne i w jakim zakresie. Nie do przecenienia jest też możliwość skorzystania z opcji pomocnika, który wcieli się w rolę komisarza, podłoży piłkę, rozłoży patyczki lub aporty. W końcu, na zakończenie treningu, można wybiegać psy i wrócić do domu zadowolonym, z głową pełną informacji o małych sukcesach i porażkach, do przetrawienia przed następnym razem.
Dla mnie takie spotkania to same plusy, dlatego bardzo się cieszę, że idea wykiełkowała i że „się dzieje”. Do tej pory, ze względu na porę roku, ćwiczyliśmy w wybrane sobotnie lub niedzielne przedpołudnia. Teraz, gdy dzień staje się co raz dłuższy, w grę wchodzić będą również dni robocze. Regularnie spotykaliśmy się już na Cytadeli, a ostatnio również na Arenie, gdzie zarówno my – przewodnicy, jak i nasze psy odczuliśmy wyższy poziom trudności w postaci dużej liczby rozproszeń. Nowe miejsce i duża liczba biegających luzem psów dały mi i Weezy’emu mocno w kość i solidnie nadszarpnęły moje nerwy. Ale i w takich warunkach warto ćwiczyć, bo to na pewno zaprocentuje na zawodach. Wraz z nadejściem wiosny będzie więc można testować różne lokalizacje, co mnie niezmiernie cieszy.
Szczerze mówiąc, jedyne, co mnie irytuje podczas wspólnych obi-treningów, to „obcy”. Obcy ludzie i obce psy, zwykle latające luzem. Takie obce czterołapy często podbiegają do pracującego psa w najmniej odpowiednim momencie, skutecznie psując to, nad czym się w danym momencie pracuje. W tym czasie „obcy”, czyli właściciel intruza, podchodzi powolnym krokiem wielce zadowolony, bo przecież skoro są pieseczki, to na pewno jest jakieś pieseczkowe spotkanie, więc niech i mój Pikuś pobiega. Myślę, że to raczej kwestia braku wyobraźni owych „obcych”, niż ich złej woli. Może kiedyś, wraz ze wzrostem ogólnej świadomości społecznej, coś się w świecie zmieni. Szkoda tylko, że niektórzy „obcy” nie rozumieją, że z psem można robić coś więcej niż pójść na spacer do parku, że przebywanie z psem na dworze nie oznacza jeszcze, że chcemy, aby rzucał się on w wir zabawy z każdym napotkanym przedstawicielem swojego gatunku. Szkoda też, że na zwróconą uwagę, obrażony „obcy” odchodzi, wykrzykując pod niebiosa, że jest to miejsce publiczne i Pikuś ma prawo biegać tam, gdzie mu się podoba. Może kiedyś się to zmieni. Może.
Zdjęcie: Natalia Sakowska