II Zawody Świętojańskie – Gdynia, 21.06.2014

Długi, czerwcowy weekend spędziliśmy w Trójmieście z niezawodną, NaFalową, ekipą. Odpoczęliśmy psychicznie, naładowaliśmy akumulatory, a przede wszystkim zaliczyliśmy niezwykle udane zawody obedience w Gdyni.

Pierwszego dnia, w czwartek, wybraliśmy się na Hel. Rejs statkiem w te i z powrotem był dla psów świetną socjalizacją. Trzy Rude na pokładzie (Rysiu, Weezy i Spock) stanowiły niezłą sensację wśród pasażerów. Prawie każdy chciał pogłaskać szczeniaka i zapytać, jaka to rasa. Pogoda była cudowna – słońce, przyjemna temperatura (na jeden długi rękawek) i błogi relaks połączony z obżarstwem. Psy mogły wybiegać się na plaży, popływać w morzu (również Spock zaliczył swoje pierwsze bałtyckie fale) i pobyć sobie ot tak, beztrosko, rudymi potworami. Pod koniec pierwszego dnia obyliśmy nafalowy trening, który był ostatnią próbą sił przed sobotnimi zawodami obedience.

Piątek spędziliśmy mniej aktywnie, m.in. na krótkim spacerze po plaży, zakończonym oficjalnym treningiem przed zawodami. Wieczorem piwko i spać, bo w sobotę ważny dzień. A nie, przepraszam, niektórzy zdążyli jeszcze wziąć udział w Nocnym Biegu Świętojańskim (Alicja, Łukasz, Olek – jeszcze raz gratulacje!)

W sobotę od samego rana czułam, że stres opanował cały mój organizm. Zawody Świętojańskie zostały na czerwono wpisane w mój kalendarz, przede wszystkim ze względu na szwedzką sędzinę – Carinę Barthel. Dużo dobrego nasłuchałam się o niej po ubiegłorocznych zawodach. Wiele osób chwaliło ją za równe, surowe ocenianie i dostrzeganie każdego, nawet najmniejszego błędu. Z jednej strony cieszyłam się na obiektywną i rzetelną weryfikację naszych umiejętności. Po ostatnich zawodach w Warszawie, bałam się jednak, jak to wszystko wypadnie, przez co jechałam do Gdyni z nastawieniem na odbycie startu treningowego. Zdanie zmieniłam jednak pod wpływem Szefowej Joanny, za co bardzo dziękuję. Wystartowaliśmy normalnie, z wylosowanym numerem startowym 1, a wynik przeszedł moje najśmielsze oczekiwania!

Chociaż zabrzmi to dziwnie, z przebiegu nie jestem szczególnie zadowolona. Widziałam duże rozkojarzenie i brak skupienia psa. Widziałam, że nie jest w trybie pracy, że nie ma „chemii” i tej energii, którą Łajza potrafi tak pięknie pokazać na treningach. Było (cytując określenie Łukasza): „ch**owo, ale stabilnie”, co nie jest dla mnie właściwie żadną obelgą. Tak naprawdę bardzo mnie ucieszyło, że wrócił mój stary, dobry wyrobnik. Rzemieślnik, który może bez fajerwerków, ale jednak wykona każde ćwiczenie. Jak się okazało, to właśnie pojedyncze zera, załapywane przez poszczególnych zawodników, zadecydowały o ocenach i ostatecznej klasyfikacji. Zawsze ceniłam to w moim psie i lubię Wizaarda-wyrobinka. Gdyby tylko wykrzesać z niego to skupienie, humoreczek i energię, którą pokazuje na niektórych treningach, byłabym zachwycona!

Przywołanie

Start rozpoczęliśmy od przywołania. Zwykle pierwsze, dobrze wykonane ćwiczenie sprawia, że poziom stresu spada mi mniej więcej o 50%. Tym razem ilość kortyzolu we krwi wzrosła do maksimum, jako że pies postanowił po raz kolejny mnie czymś zaskoczyć. Pomijając totalny brak skupienia, Weezy postanowił, po starcie do mnie, pobiec łukiem w sobie tylko znanym kierunku, z sobie tylko znanego powodu. Teorii, co się stało, było chyba tyle, co osób obecnych na zawodach. Trudno powiedzieć, czy najpierw pobiegł w kierunku kamerzysty, czy zdekoncentrował go przejeżdżający rowerzysta, czy też chciał zobaczyć, czy coś nie leży w kwadracie. Pewnie wszystko po kolei. Faktem jest, że nie biegł w linii prostej i przez chwilę miałam wątpliwość, czy w ogóle do mnie trafi. Na wszelki wypadek powtórzyłam komend. Pojawił się przy nodze. Uff. Ale stres trzyma dalej.

Chodzenie

Lubię to ćwiczenie i jestem z niego nawet zadowolona. Potrafi ładniej, ale jak na ten dzień, wypadło naprawdę przyzwoicie. Kłaniają się nieprzepracowane rozproszenia. 9 pkt

Wysyłanie psa kwadratu

Chwila niepewności. Komenda. Jest! Trafia! Krzywo, bo krzywo, ale jest. Skubany po raz kolejny zalicza kwadrat, mimo że daleko mu jeszcze do ideału. Ostatecznie 8,5 pkt za kiepskie zatrzymanie w kwadracie i pomoc ciałem przy przyjmowaniu pozycji siad.

Stój w marszu

Byłoby idealne, gdyby nie dodatkowe kroczki po zatrzymaniu – 9 pkt

Aport

Znów te same, stare błędy. Podgryzanie aportu i krzywa pozycja zasadnicza kosztują nas tratę punktów. Otrzymujemy 8 pkt

Zmiany pozycji na odległość

Bardzo brzydkie i powolne. Sama nie wiem za co dostaliśmy 9 pkt

Skok przez przeszkodę

Wolno wykonane, zakończone krzywą pozycją zasadniczą. 8,5 pkt

Siad w marszu

Było to ostatnie ćwiczenie, ocenione na 7 pkt. Sędzina wytyka mi pomoc ciałem.

Waruj w grupie przez 2 minuty

Po ostatnim „odpale” w Warszawie, zostawanie przestało być moim ulubionym, pewnym ćwiczeniem. Wchodzimy, stajemy w wyznaczonym miejscu i cóż widzę? Weezy zainteresowany jest całym otoczeniem, tylko nie mną. Postanawiam wydać twarde, codzienne: „leżeć”, bo boję się, że „pacanie” nie poskutkuje (nauka z Warszawy nie poszła w las). Dwie minuty ciągną się w nieskończoność… Wyleżał, kamień z serca! Wydaję komendę „sit”, którą pies ignoruje, ponownie zajęty zupełnie czymś innym. Twarde, domowe: „siad” i psi rozum wraca na swoje miejsce. Koniec – 8,5 pkt

Wrażenie ogólne – 10 pkt

Od Cariny usłyszałam, że mam bardzo szczęśliwego psa i że widać, że lubimy ze sobą pracować. Poradziła mi również, abym miała do niego większe zaufanie i nie patrzyła na niego w trakcie wykonywania ćwiczeń. Cóż, łatwiej powiedzieć, niż zrobić, ale faktycznie tę naukę trzeba wziąć sobie głęboko do serca.

Ostatecznie uzyskaliśmy 234,5 / 280 punktów, co dało nam ocenę doskonała i lokatę 1/8 psów. Nie wiem, jakim cudem się to udało, bo takiego wyniku nigdy bym się nie spodziewała! Nie ukrywam, że zwycięstwo dało mi ogromną radość i dużą motywację, że jednak da się coś z tą moją Łajzą osiągnąć. To również bardzo miłe pożegnanie z klasą 1. Czas zakasać rękawy i zabrać się solidnie za „dwójeczkę”. Wkrótce obóz w Annówce, później wymarzone wakacje. Jest super! Jest pięknie! 🙂

Zdjęcie: Olek Urbański

Post a Comment