Zawody Obedience – Grębiszew 2017
Na zawody obedience Grębiszew 2017 jechaliśmy (jak to mawiał Adam Małysz) oddać dwa równe skoki. W przypadku Weezy’ego miałam nadzieję na utrzymanie mocnych ćwiczeń oraz w miarę poprawne wykonanie zmian pozycji na odległość i zatrzymania w przywołaniu. Po cichu liczyłam też na chociaż jedną notę bardzo dobrą. Po zawodach w Gdyni (które bez wątpienia mogły być Weezusiwym startem życia) widziałam, że poszczególne ćwiczenia są porządnie zrobione.
W przypadku Spocka miałam szczerą ochotę na minimum jedną ocenę doskonałą i pożegnanie się z klasą pierwszą. Wszystkie plany wzięły jednak w łeb i to tak bardzo, że ręce opadły mi do kostek, a chęć na dalsze starty odpłynęła do Bałtyku. Tollery okazały się bowiem mistrzami treningów, czempionami trawnika, triumfatorami kategorii specjalnej: rudych pałek zawodów.
Mistrzowie trawnika
Ćwiczenia dwójkowe u Wizzarda i jedynkowe u Grubego tłuczemy od dobrych dwóch lat. Dużo skupiam się na detalach, dużo na zmianach pozycji. Podczas treningów biorę się zwykle za nasze najsłabsze elementy, licząc na ich poprawę i ciesząc się z każdego postępu. W ostatnich tygodniach odstawiłam ćwiczenie „pewniaków”, takich jak chodzenie przy nodze, aporty, patyczki. Jak się okazało, była to zła strategia, która nie przyniosła nam żadnych pozytywnych wyników.
„Pewniaki” się popsuły i wyglądały fatalnie (najgorsze chodzenie przy nodze w naszej dotychczasowej karierze). Ćwiczenia dobrze wypracowane i ładnie wyglądające na treningach, nie zagrały po połączeniu ich w całość w atmosferze zawodów. Progres, wypracowany względem naszych największych słabostek, zniknął, mimo że niektóre rzeczy wyglądały bardzo obiecująco nawet na ringu przygotowawczym (idealne dwójkowe zmiany pozycji na odległość). Postęp, który obserwowałam na treningach okazał się chwilowy i zupełnie nie zaprocentował. W efekcie starty wyglądały tak, jakby w ostatnich tygodniach treningów nie było w ogóle, co daje mi niestety jedynie poczucie zmarnowanego czasu.
Co zawiodło?
- Po pierwsze: brak skupienia.
Rude mózgi przez cały start zajęte były rejestrowaniem otoczenia, oglądaniem psów i publiczności, węszeniem, analizowaniem zapachów, jaki niesie górny wiatr. Zwłaszcza pierwszego dnia nie było trybu pracy, nie było skupienia. Drugi dzień przyniósł poprawę, jednak szeleszczące woreczki, szczekające psy, oklaski publiczności i inne banalne rozproszenia rozłożyły tollerowe mózgi na łopatki. - Po drugie: brak treningu dzień przed zawodami.
Psiury potrzebują przyjechać na miejsce minimum dzień przed zawodami, pobyć trochę dłużej w nowym otoczeniu, poznać teren i odbyć trening. Niestety, jako człowiek pracujący nie zawsze mogę wziąć urlop i przyjechać z odpowiednim zapasem czasowym. Nauczka na przyszłość – jeśli nie możesz przyjechać wcześniej, nie zgłaszaj się na zawody. - Po trzecie: brak przepracowanych przebiegów.
Z pokorą muszę przyznać, że przebiegów nie lubię, więc robię ich mało. Jak się do nich zabiorę, to zwykle w znanym psom otoczeniu, czyli na osiedlowym trawniku. Skutek to brak przepracowanych przebiegów, a co za tym idzie szybki spadek motywacji na zawodach, łatwe rozpraszanie się oraz niska jakość wykonywanych ćwiczeń. - Po czwarte: brak motywacji.
Skupiając się na szlifowaniu poszczególnych ćwiczeń, siłą rzeczy często poprawiam psa lub nagradzam. Wiedząc o czekającej nagrodzie, Weezy i Spock pracują dobrze, chętnie i z zaangażowaniem. Sytuacja ta zmienia się jednak, gdy tylko nagroda znika za horyzontem i nie pojawia się po kolejnym, trzecim, czwartym ćwiczeniu. Moje psy nie będą pracować w obi dla idei – to nie leży w ich naturze, a etyka pracy w obedience sprowadza się do chęci zaspokojenia swoich potrzeb. Gdy siada motywacja, znika skupienie, a rozproszenia i otoczenie stają się zbyt interesujące. To bardzo frustrujące, zwłaszcza patrząc na pracę Spocka na dummy, gdzie poziom nagrzania osiąga temperaturę wrzenia, a praca sama w sobie jest dla niego samonagradząca, stanowi źródło przyjemności i zadowolenia.
Co dalej?
W trybie pilnym wprowadzamy plan naprawczy i diametralnie zmieniamy formę treningów. Najbliższe trzy tygodnie poświęcać będziemy w 90% na przebiegi w nowych miejscach, zakończone odłożoną nagrodą o wyjątkowej wartości (Weezy – solidne żarciuszko, istne rarytasy; Spock – wyjątkowa zabawka w postaci dummisia lub frisbee). Oczywiście nie łudzę się, że w tak krótkim czasie zmiana będzie oszałamiająca. Na ten moment jest to jednak dla mnie jedyny pomysł na wyjście z impasu, w którym się znaleźliśmy. Bez przepracowania bariery, którą napotkaliśmy, nie widzę sensu kolejnych startów, podczas których moglibyśmy liczyć tylko na łut szczęścia.