Saba vs. Weezy vol. 1 – spacery
Od dwóch tygodni mieszka z nami czarny przedstawiciel naszego szeroko pojętego rodzinno-psiego stada – Saba. Dla Saby aklimatyzacja do życia w mieście nie była prosta. Pamiętam pierwsze dni, gdy była niepewna siebie i przestraszona. Bała się chociażby windy, którą jechała po raz pierwszy w życiu. W ciągu pierwszego wieczora zachowanie Saby można było określić słowami: przepraszam, że żyję. Teraz żyjemy już sobie normalnie, bo i nowa normalność zagościła w naszym domu. Mieszkając z dwoma psami pod jednym dachem, widzę jak różne są to typy i jak różne trzeba mieć do nich podejście. Dla własnej pamięci spiszę je w kilku odcinkach – na początek: spacery.
Saba
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu pobyt u nas ot tak sam z siebie zniwelował problem ciągnięcia na smyczy. Saba idzie prawie cały czas trzymając się nogi i gdy czuje napięcie smyczy, od razu zwalnia. Jest to o tyle dziwne, że do tej pory Saba była naczelnym koniem pociągowym. Ciągnęła niesamowicie i nawet, gdy brakło jej tchu i tak ciągnęła dalej. Teraz spacer z Sabą na smyczy stał się przyjemnością, przyjemnością tym większą, że to miła odmiana iść z psem, który nie zatrzymuje się przy każdym, nawet najmniejszym śladzie cudzego sika i nie musi oznaczyć każdego słupka i drzewka. Taki bowiem jest Weezy – naczelny sikacz i wąchacz całej okolicy. W stosunku do innych psów Saba jest ostrożna i lekko zaciekawiona. Chociaż włos jej się jeży, ładnie się obwąchuje i nie burczy. Fajnie reaguje na swoje imię i na prośbę elegancko zmienia kierunek marszu.
Weezy
Weezy jest naczelnym sikaczem. Musi obwąchać każdy krzaczek, każdy słupek i drzewko. Obwąchać i obsikać. Szczerze mówiąc jest to męczące, zwłaszcza, gdy chce się szybko iść do przodu, a ten się non stop zatrzymuje. W stosunku do innych psów Weezy okazuje miłość szaloną. Ciągnie do nich niesamowicie, piszczy i głuchnie, czym doprowadza mnie czasem do szewskiej pasji.
Saba vs. Weezy – 1:0