Dogtrekking Wąbrzeźno
W minioną sobotę wzięliśmy udział w kolejnej imprezie z cyklu Polska Liga DogTrekkingu. Tym razem wybraliśmy się na dogtrekking Wąbrzeźno w woj. kujawsko-pomorskim, żeby po raz pierwszy spróbować swoich sił na dystansie MID w kategorii rodzinnej. Na tak długi dystans jechałam z pewną niepewnością. Tyle metrów do przejścia bez większych odpoczynków na trasie? Wiedziałam, że pewnie dam radę, tylko w jakim stanie i o której godzinie dotrę do celu? – oto było pytanie.
Start z rynku w Wąbrzeźnie
Z domu wyjechaliśmy po 7 rano, by najpóźniej na 10.30 dotrzeć na miejsce. Start odbywał się z wąbrzeźniańskiego rynku. Tam po weryfikacji zgłoszenia, dostaliśmy mapę, na którą nanieśliśmy punkty, które później mieliśmy odnaleźć w terenie. Jeszcze chwila na ustalenie taktyki marszu i w drogę.
Punkty postanowiliśmy zdobywać w kolejności odwrotnej do większości uczestników – rozpoczynając od punktów nr 14 i 13. W pełnym słońcu poszliśmy najpierw ulicą, później przez pole, by zdobyć pierwsze upragnione wpisy na karcie startowej.
Marsz w upale i pełnym słońcu
Upał od samego początku dał się we znaki, zwłaszcza Rudemu. Od samego początku Weezy’emu włączył się tryb: „wszyscy biegną i są przede mną, a ja muszę być koniecznie pierwszy, przed nimi” i ciągnął jak obłąkany. Na pierwszych metrach stracił więc już dużo energii, a pierwszy odcinek marszu w słońcu tylko pogorszył sprawę. Przez chwilę myślałam, że jak tak dalej pójdzie nie damy rady. Na szczęście małe bajorko ukoiło pierwsze psie pragnienie, a chwila odpoczynku przy punkcie nr 11 uratowały sprawę.
Po wejściu w las pies odzyskał siły. Wszyscy odetchnęliśmy w cieniu drzew i ruszyliśmy dalej. Droga do punktu nr 8 była podchwytliwa. Według naszego rozeznania trafiliśmy w dobre miejsce, jednak punktu kontrolnego ani widu, ani słychu. Nie byliśmy jedyni, którzy trafili w złe miejsce. Krótka narada na trasie, kilka prób przeszukania najbliższej okolicy i brak pomysłu co robić dalej. My postanowiliśmy pójść na północ, dojść do szosy i jeszcze raz spróbować przyatakować ósemkę od strony drogi. Była to dobra decyzja, bo szczęśliwie trafiliśmy w ścieżkę, która zawiodła nas prosto do punktu nr 7. Teraz wiedzieliśmy już, gdzie jesteśmy, więc można było pójść do felernej ósemki. Znalezienie kolejnych punktów w lesie nie było już problemem.
Nie poddajemy się
Pierwszy kryzys energetyczny dopadł nas po znalezieniu punktu nr 5. Długi odcinek do punktu nr 4 i dalej 12 był naprawdę męczący. Brak sił, kończąca się woda dla nas i dla psa i wszechobecne muchy i komary dawały się we znaki. Odnalezienie punktu nr 12 było trudniejsze, niż myśleliśmy. Drogi leśne widniejące na mapie, nie istniały w terenie. Zamiast nich były ogrodzone pola i zaorane ścieżki. Ruszyliśmy w drogę leśną, która im dalej w las, tym gorzej wyglądała. Nie pozostało nic innego, jak iść na przełaj przez las, a następnie przedzierać się na ukos przez pole. Punkt zdobyty.
Chwila oddechu i w drogę do nr 3, który odnaleźliśmy bez żadnego problemu. Porządnie już zmęczeni idziemy do nr 2, gdzie niemiłą niespodzianką jest brak pisaka do przepisania liter na kartę startową. Ostatkiem sił pędzimy na mostek między jeziorami, gdzie czekać na nas miał ostatni punkt nr 1.
Mostek jest, ale brak kartki z kodem literowym, o pisaku nie wspominając. Szukamy na mostku i pod mostem – punktu kontrolnego brak. Przechodzący pan informuje nas, że punkt był na pewno i pokazuje nawet miejsce na poręczy mostka, gdzie wisiała kartka. Cóż, ktoś „życzliwy” postanowił pomóc i zabrać ją ze sobą do domu. Robimy zdjęcie na dowód, że byliśmy w punkcie i ruszamy na metę.
Upragniona meta i podium
Czas stop, zdajemy miernik czasu i kartę startową i (ku naszemu zaskoczeniu) dowiadujemy się, że ukończyliśmy dogtrekking jako trzecia drużyna. Jest więc podium! Takiego obrotu spraw się nie spodziewaliśmy.
Czas przejścia – ok. 6,5 godz., pokonany dystans – bliżej nie znany – szacujemy ok. 30 kilometrów. Pulsometr pokazuje 7.500 spalonych kalorii. Rudy jest porządnie zmęczony, ale dzielnie dał radę. Na mecie, w obliczu innych psów, natychmiast odzyskał siły i szybko zakochał się w jednej z suczek husky.
Po otrzymaniu pamiątkowego medalu, idziemy na posiłek regeneracyjny (nieśmiertelna grochówka, która po takim marszu smakuje jak nigdy). Dzielimy się wrażeniami z tymi, co już na mecie. Po chwili odbywa się ceremonia rozdania nagród w kategorii MID i wszyscy zaczynają rozjeżdżać do domu. Przed nami jeszcze 3 godziny jazdy samochodem.
Imprezę możemy zaliczyć do naprawdę udanych. Super organizacja, świetna atmosfera, fajni ludzie, ogromna satysfakcja z pokonania takiego dystansu – czego chcieć więcej? Złapaliśmy bakcyla – trzeba będzie wybrać się kolejny dogtrekking.
Pingback: Dogtrekking Dziewicza Góra |Nova Scotia Duck Tolling Retriever |