
Dogtrekking Pelplin
Za nami kolejny udany weekend pod znakiem dogtrekking. Tym razem ruszyliśmy do miejscowości Pelplin w województwie pomorskim na zawody w ramach Polskiej Ligii DogTrekkingu.
Popołudniowy dogtrekking
Start zaplanowano na godzinę 17.30, więc nie musieliśmy zrywać się z łóżka skoro świt. Z domu wyjechaliśmy spokojnie po godzinie 12.00 i na miejscu byliśmy jako jedni z pierwszych. Pogoda (przynajmniej dla mnie) bardzo dobra. Ciepło, pochmurno, skwaru nie ma, choć ryzyko deszczu wisi w powietrzu.
Zgłaszamy naszą obecność, odbieramy mapę i nanosimy punkty. Krótka pogawędka ze znajomymi na starcie, odprawa organizacyjna i ruszamy. Pierwsze punkty kategorii MID pokrywają się z FITNESS, więc tłum pędzi w jedną stronę. Na sam przód wybijają się biegacze, my – spacerowicze zostajemy nieco z tyłu. Chciałoby się do przodu, ale kondycja nie ta i nie ma co palić całej energii na starcie. Lecimy.
Zdobywamy kolejne punkty
PK01 nie sprawia żadnego problemu. Położony blisko i w łatwo dostępnym miejscu, oblegany przez tłumy – nie trzeba nawet szukać. Zaliczone. Idziemy do PK02. Wszyscy idą główną drogą w lesie. My postanawiamy skrócić drogę i skręcamy w lewo w las. Przedzieramy się przez wysokie na ponad metr pokrzywy, coś przypominającego barszcz sosnowskiego i pędzimy z górki w dół do rzeki. Udało się. Nad rzeką trawa, można spokojnie przejść do punktu, jesteśmy parę minut przed tymi, co byli przed nami.
Leśną ścieżką wracamy do głównej drogi leśnej i wydeptanymi duktami zmierzamy do PK03. Teren nad rzeką zarośnięty – nie będziemy ryzykować przedzierania się przez krzaki. Szybkim marszem bez problemu trafiamy do trójki. Szybka ocena sytuacji, czy aby na pewno nie można w tym miejscu przekroczyć rzeki, żeby skrócić radykalnie dystans do PK10, ale na kilkudziesięciu metrach brzegu nie wygląda to zachęcająco. Woda brudna, wartki nurt i trudna do ocenienia głębokość. Odpuszczamy ten skrót.
Skupiamy się na dotarciu do PK05. Na początku lecimy dróżką, ale po kilku krokach pada szybka decyzja – skracamy drogę do PK05, pędzimy przez chaszcze, przedzieramy się przez błoto, w którym gubię na chwilę buta. Rudy do połowy czarny, czujemy, jakbyśmy szli po kleju. Jest przygoda, jest fajnie.
Punkt zaliczony, więc obieramy azymut na na wschód do PK07. Idziemy drogą, mijając po drodze coraz rzadszy tłumek fitnessowców. Siódemka na przełaj zdobyta, z niej przez rzepak prosto do PK06 i PK04, które nie sprawiają nam żadnych kłopotów. Samotnie ruszamy ku PK08, gdzie popełniamy pierwszy błąd. Sugerując się mapą, skręcamy w prawo, skąd powinna w lewo odchodzić przecinka prowadząca prosto do punktu. W terenie coś się jednak nie zgadza. Rezygnujemy z pierwotnego planu i rozdzielamy się. Jedno z nas idzie drogą, drugie mniej więcej w połowie wzgórza, gdzie według mapy powinien być PK08. Udało się, idąc równolegle do szczytu trafiamy na kartkę z hasłem.
Przepisujemy literki i robimy krótką przerwę na nawodnienie organizmu. Do kolejnego przystanku, czyli PK09 mamy kawałek drogi. Zastanawiamy się przez chwilę, czy skracać drogę przez łąkę. Rezygnujemy jednak i pędzimy drogą. Po drodze mijamy trzech chłopaków z whippetem, którzy postanowili zrobić punkty w odwrotnej kolejności. Wiedzieliśmy w tym momencie, że na pewno będziemy blisko na mecie, bo mijali nas mniej więcej w połowie drogi.
PK09 nieco podchwytliwy. Przed mostkiem skręcamy w prawo i wzdłuż rzeki dochodzimy do polanki, którą postanawiamy przekroczyć możliwie najkrótszą drogą. Niestety plan popsuł nam rów, którego nie dało rady przeskoczyć. Powrót do mini mostka przy wejściu na polankę, strata kilku minut i pęd do punktu.
Na miejscu bagno, woda, krzaki i kilka ekip, które dogoniliśmy. Przed nami jedna ekipa z kategorii rodzinnej, za nami dwie ekipy z tej kategorii, więc czas przyspieszyć tempo i podjąć strategiczną decyzję co do dojścia do PK10. Możliwości są dwie: idziemy drogą lub oszczędzamy parę kilometrów i idziemy przez pole. Szybka narada i nurkujemy w pole. Podążamy wydeptanym już szlakiem – znak, że ktoś tu już szedł. Mijamy po drodze fragment wyleżanego żyta, co od razu nasuwa nam myśl, że pionierem był Łukasz z Velkiem.
Przyjemne brodzenie w kłosach kończy się zbyt szybko. Na drodze wyrasta nam pole rzepaku. Nie ma odwrotu, trzeba nam iść do rzeczki, więc zaciskamy zęby i przedzieramy się, byle do przodu. Rudy skacze jak sarna i widać, że się męczy – trudno, nie ma wyboru.
Przebrnęliśmy, jeszcze fragment skrajem pola z żytem i dochodzimy do zarośli kryjących rzeczkę – dopływ Wierzycy. Pniemy się po skarpie z nastawieniem przeprawiania się przez wodę wpław. Mam jednak szczęście – wychodzimy w miejscu, gdzie nad taflą wisi zwalone drzewo. Przechodzimy suchą nogą i jesteśmy na drugim brzegu. Tu niestety też niemiło wita nas pole rzepaku i znów czujemy się, jakbyśmy przedzierali się przez dżunglę. Byle do przodu. Jeszcze tylko parę metrów, kilka rowów do przeskoczenia i trafiamy na drogę polną, które prowadzi nas wprost do PK10. W tym momencie mamy, wydawać by się mogło, bezpieczną przewagę nad ekipami, które wyprzedzały nas na PK09.
Dalej jest już prosto, mimo że pierwsze zmęczenie daje się we znaki. Ścieżka wzdłuż linii energetycznej wiedzie prosto do PK11. Ostatni punkt zaliczony, wracamy na metę. Za plecami pojawia się drużyna, którą spotkaliśmy przy PK09 i którą na dwóch ostatnich punktach udało nam się wyprzedzić. Ambicja walczy ze zmęczeniem, ale niestety przegrywa. Próbujemy coś podbiec, ale kondycja nie ta. Ostatnia próba skrócenia drogi przez pole nie daje efektu. Konkurenci wyprzedzają nas dosłownie na ostatnich metrach.
Dogtrekkingowa meta
Na mecie dogtrekkingu w Pelplinie lądujemy jako trzeci ze stratą 3 minut do pierwszego miejsca. Przed nami na mecie zameldowało się jeszcze trio z whippetem. Zdobywamy trzecie miejsce w kategorii MID rodzinnej. Jest radość, ale i też pewien niedosyt – gdyby tylko dało radę trochę pobiegać…
Na mecie spotykamy Gosię i Łukasza, którzy dawno skończyli bieg w swojej kategorii. Chwilę rozmawiamy, dzielimy się wrażeniami z trasy, podjadając w międzyczasie pelplińskie ciasto. Trasa naprawdę ciekawa i dość łatwa. Dystans, który pokonaliśmy to 16 km, co przy ok. 30 km z poprzedniej imprezy daje dużą różnicę. Zmęczenie w sam raz, satysfakcja ogromna. Jest fajnie.
Paweł Marcinko
Ja też się przeprawiałem „na skróty” do pkt 10. Niezapomniane doznania. Prawie jak Bear Gryls w Man vs Wild. Do zobaczenia na następnych zawodach.
Psie Wakacje
My na trasie żartowaliśmy, że na kolejne zawody trzeba będzie zabrać ze sobą maczetę, jeżeli znowu zdecydujemy na bieg przez pola i chaszcze 😉 Mimo moich ponad 100 kg wagi szło się ciężko (no, może nie tym za mną heh).